|
|
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Kontakt ul. Piłsudskiego 27, 31-111 Kraków cracovialeopolis@gmail.com ![]() |
ROZMOWYWszystkie | 1995 | 1996 | 1997 | 1998 | 1999 | 2000 | 2001 | 2002 | 2003 | 2004 | 2005 | 2006 | 2007 | 2008 | 2009 | 2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | 2016 | 2017 | 2018 | 2019 | 2020 | 2022Sortuj alfabetycznie | Sortuj numerami Z Tadeuszem Noworolskim rozmawia Janusz M. Paluch[1/1995]
![]() Musiało się zmienić! Wrócił gospodarz i tradycja. Pan stoi na straży tradycji od początków istnienia kawiarni Noworolskich w krakowskich Sukiennicach. To dość hucznie powiedziane, ale to prawda. Od małego towarzyszę tej kawiarni. Do Krakowa przyjechałem mając cztery lata i od tamtego czasu najpierw patrzyłem jak ojciec tworzył swe dzieło, później przejąłem na krótko od niego kawiarnię, w końcu obserwuję jak córka i wnuki po odzyskaniu bkalu stwarzają nowy -jak to się dzisiaj potocznie mówi... -image kawiarni Noworolskiego. Pański ojciec, Jan Noworolski, przybył do Krakowa ze Lwowa, miasta równie pięknego - jeśli w owym czasie nie piękniejszego - i ważnego w Galicji. Tam także zajmował się cukiernictwem i to przecież z dużym powodzeniem. Rodzina Noworolskich wywodzi się z Turki niedaleko Kołomyi, gdzie mój dziadek był plenipotentem dóbr hrabiego Łosia. Lwów i Stani-sławów to już dalsze koligacje rodzinne. Nie wiem, jak potoczyłyby się losy rodziny Noworolskich, gdyby nie tragiczna śmierć mojej matki, Władysławy. Podczas gry w tenisa, piłka uderzyła ją w pierś. Mieszkaliśmy wtedy w Stanisławowie. Pojawił się guzek. Rak... Operował ją znany wtedy chirurg, dr Rydygier. Nie pomogło - nastąpiły przerzuty na kręgosłup. Ojciec wiózł matkę koleją na desce do prasowania do Lwowa. Potem była operowana we Wiedniu. Zmarła jak miałem cztery lata. Miała tylko 28 lat. Pochowaliśmy ją na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, w rodzinnym grobowcu. Tradycja cukierników wywodzi się z rodziny matki. Jej ojciec, Władysław Struś wraz z Ferdynandem Grossem prowadzili kawiarnię we Lwowie przy Wałach Hetmańskich. Ponadto byli właścicielami pierwszej w Polsce fabryki czekolady. Władysław Struś zmarł w 1880 roku i pochowano go we Lwowie na cmentarzu Łyczakowskim. Gross również przestał zajmować się cukiernią, gdy został wybrany na radnego miasta Lwowa. Filipina Strusio-wa po śmierci męża przeniosła się z dziećmi do Stanisławowa. Mój ojciec mieszkał wówczas w Stanisławowie, gdzie do spółki z Janem Krowickim prowadzili najpierw cukiernię, a później kawiarnię „Union”. Szło im całkiem nieźle i wtedy to nieszczęście, śmierć matki. To było jeszcze przed I wojną światową? Naturalnie. Ja urodziłem się w 1906 roku w Stanisławowie, a do Krakowa przybyliśmy w 1910. Przywiozła nas, to znaczy mnie i moje siostry, Zofię, Stefanię i Marię, babcia, kobieta znacznej postury, Filipina Strusiowa. Ona zajmowała się nami przez całe lata aż do śmierci. Ojciec był wiecznie zapracowany. Rzadko bywał w domu. Babcia, jego teściowa, pilnowała go bardzo. Pewnie dlatego nie ożenił się powtórnie. A był dobrą partią do wzięcia! Babcia na każdym kroku przypominała mu, że ma dzieci... W późniejszych latach dotarł też do Krakowa brat ojca, Józef Noworolski, który z zawodu był ślusarzem. Pracował w Podgórzu jako kierownik parowozowni. Zmarł młodo, pochowaliśmy go na cmentarzu Rakowickim w Krakowie w 1923 roku. Na tym cmentarzu także przed II wojną światową pochowaliśmy brata mojej matki, zmarłego również przedwcześnie płk. Władysława Strusia. Pierwsze wspomnienia z tamtego Krakowa, zaraz po przyjeździe, to hejnał. Jak urzeczony patrzyłem na wieże kościoła mariackiego i słuchałem zaczarowanego dźwięku trąbki hejnalisty. Pan wychowywał się w dźwiękach hejnału. Sukiennice są przecież na rzut kamieniem od hejnalicy... Nie tylko Sukiennice. Mieszkaliśmy całe lata w kamienicy Szarskiego na trzecim piętrze. Właściwie moje dzieciństwo zamykało się w zaczarowanym czworokącie krakowskiego Rynku. Przypominają mi się przeróżne najważniejsze wydarzenia, których byłem mimowolnym świadkiem. Jak wczoraj widzę moment rozbrajania żołnierzy austriackich w 1918 roku przed wieżą ratusza... Ajak siedzimy tu w kawiarni, to wydaje mi się, że przed momentem cała generalicja, która brała udział w pogrzebie marszałka Józefa Piłsudskiego, dopiero co wyszła od nas. A cała malarska i literacka elita tamtego Krakowa... To była proszę pana powszedniość. Tylko można żałować, że ojciec nie prowadził księgi pamiątkowej dla wybitnych gości... Obecny wygląd kawiarni nawiązuje jak sądzę do tego z czasów pana ojca? Staraliśmy się wszystko zrobić tak, jak było wtedy. Ale wydaje się to niemożliwe. Remonty przeprowadzone za czasów komunistycznych wiele zniszczyły. Gdy w 1910 roku nastał tu ojciec i jego wspólnik Wincenty Kondolewicz, pomieszczenia kawiarniane wyglądały zupełnie inaczej. To oni zlecili zaprojektowanie wystroju wnętrza kawiarni Uzięble i Dąbrowie-Dąbrowskiemu. Do ich projektu nawiązuje obecny wystrój. Niestety nie zachowały się projekty wnętrz ich autorstwa, lecz znaleźliśmy wśród pamiątek rodzinnych fotografię, która mogłaby stanowić podstawę rekonstrukcji elementów malowideł ściennych. Dzięki niej, już niedługo zostaną zrekonstruowane freski w drugiej sali. Kiedy rozpoczął Pan współpracę z ojcem, jako cukiernik? To nie nastąpiło tak szybko. Najpierw ojciec usamodzielnił się. Wykupił od Adama Kondolewicza - syna Wincentego, z którym przeprowadzał remont kawiarni - udziały. Kondo-lewicz wyjechał do Lwowa, gdzie ożenił się z siostrą „Szczepcia”, Stanisławą Wajdówną. Później ja rozpocząłem pierwsze kroki cukiernika. Praktykowałem najpierw w pracowni cukierniczej ojca w Pasażu Bielaka. Był to schyłek lat dwudziestych. Trzymałem się mocno kierownika pracowni pana Mikołaszka, od którego nauczyłem się wszystkiego, co najlepsze. Potem, w początkach lat trzydziestych, przez dwa lata praktykowałem w znanej cukierni warszawskiej Albrechta i Skąpskiego. A kolejne pięć lat prowadziłem w Warszawie przy ul. Świętokrzyskiej sklep cukierniczy, w którym sprzedawałem wyroby z krakowskiej pracowni ojca. Byłem już wtedy żonaty. Ślub wziąłem w 1934 roku z Haliną Ujazdowską w Warszawie. Pracowaliśmy razem. Co rano, z dworca PKP z expresu, odbieraliśmy świeży towar z Krakowa. I w końcu, już w Krakowie, własna kawiarnia „Noworolski” przy ul. Długiej 12. To były lata 1934-44. Gdy ojciec zachorował, musiałem zajmować się dwoma lokalami - „Noworolskim”, kawiarnią przy ul. Sławkowskiej 32, którą otworzyłem, budując ją od podstaw w 1945 roku i „Sukiennicami”. Kawiarnia przy Sławkowskiej była pięknym lokalem. Krakowianie lubili tam przychodzić na równi z Sukiennicami. I tak pewnie też byłoby nadal gdyby nie rządy komunistów. Za-bralli nam „Sukiennice” w 1949 roku. Dorobek całego życia ojca. Nic mu nie pozwolili zabrać. Nawet z kasy gotówki. Ojciec był tym przybity. Spadł wtedy ze schodów. Miał 79 lat. W nodze, po tym upadku powstał skrzep, który spowodował rychłą śmierć ojca. W 1950 roku zabrali mi kawiarnię „Noworolski”. Jeszcze za czasów, gdy nazwali ją „Literacką”, było tam dobrze. Teraz, od niedawna, nazywa się „Pizza Wendyz”. zniszczyli totalnie lokal! Gorzej niż komuniści! Po 43 latach znowu w kawiarni „Sukiennice” można zjeść u Noworolskich wiedeńskie śniadanie, wypić dobrą włoską kawę, spędzić miło czas. Ja kończę w przyszłym roku 90 lat. Nie czuję się dobrze. Mimo to cieszę się, że doczekałem tej chwili. Cieszę się że miałem komu przekazać wywodzące się przecież jeszcze z Iwowsko-stanisławowsko-krakowskich doświadczeń ojca, tajniki cukiernicze Noworolskich. Dziękuję Panu za rozmowę. |